luc Besson dawno temu przestał kręcić filmy, a zaczął kręcić lody. W tym celu zapragnął stworzyć nad Sekwaną dobrze naoliwioną maszynę produkującą solidne kino akcji dla małych i dużych chłopców, co to po pracy albo szkole śnią, aby komuś dobrze przywalić, zakochać się i pojeździć bez trzymanki dobrym samochodem. Okrętem flagowym stajni Bessona jest oczywiście "Transporter", w którym jak w zwierciadle odbijają się wszystkie elementy złotej formuły francuskiego producenta. A że złotej kury nie powinno się zarzynać, na ekrany co rusz wjeżdża kolejna odsłona przygód Franka Martina.
Seria słynie z tego, że jest w niej dużo akcji i bijatyk, podczas których Jason Statham, jako że jest nieźle umięśniony, obowiązkowo zdejmuje z siebie ciuchy, aby poświecić trochę owłosioną klatą. Na dowód, że nie jest to kino gejowskie, twórcy zawsze dają mu jako dodatek jakąś dziewczynę. Tym razem jest to ruda, piegowata i mocno irytująca Natalya Rudakova. W ramach efektów specjalnych są efektowne wyścigi samochodowe, a parkour zastępują popisy Stathama na rowerze. No i oczywiście jest jeszcze Zły. W trzeciej odsłonie serii gra goRobert Knepper, który od czasów roli T-Baga w "Prison Break" zalicza kolejne kreacje psychopatów. Trzeba jednak przyznać, że wychodzi mu to całkiem nieźle. Całość, co nie dziwne, nie zaskakuje ani na plus, ani na minus, no, może odrobinę irytuje romantyczna aura, jaka w pewnym momencie zaczyna towarzyszyć podróżującym samochodem bohaterom. Jestem przekonany, że większość widzów wolałby przejechać piegusa w spódnicy niż z nim flirtować.
Recenzowanie "Transporter 3" przypomina recenzowanie pozostałych części sagi. Ktokolwiek szuka logiki, z całą pewnością jej tu nie znajdzie, w końcu efektowne „bum” i „bam” nie potrzebują sylogizmów Arystotelesa, aby uzasadnić swoje istnienie. To samo dotyczy dialogów, bo choć zdarzają się takie perełki, jak dyskusja, dlaczego Francuzi wolą Jerry'ego Lewisa od Jamesa Deana, to większość sprowadza się do prostych formuł w stylu: "- Masz dziesięć sekund, aby zmienić decyzję. - A ty pięć, aby wziąć tę rękę". Nie ma jednak co narzekać, bo to świadome siebie kino klasy B, a nie monologi Szekspirowskie.