221 STRON, ilustracje
WIĘKSZY format : 13,3 X 21 CM
2014 rok
dziennik, pamiętnik, getto ,żydzi, pamiętnik żydowski, getto łódzkie, kronika getta łódzkiego
Kape Salomea (z.d. Herszenberg) - urodzona w 1926 roku
Salomea Kape (z d. Herszenberg) urodziła się w maju 1926 roku w Łodzi jako córka Ruchli. Jej matka była akuszerką. Ojciec dostarczał tkaniny do fabryk w Łodzi. Kilka miesięcy po inwazji Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku jej rodzina została uwięziona w getcie wraz z innymi Żydami z miasta. Salomea wraz z rodziną mieszkała w getcie. Tam też uczęszczała do Gimnazjum im. M. Konopnickiej.
Wiosną 1944 roku Niemcy postanowili zniszczyć getto. Mieszkańcom powiedziano, że trafiają do obozów pracy, choć większość z nich została wysłana do obozu zagłady Auschwitz. Matka Salomei zdecydowała, że rodzina musi się ukryć i uniknąć deportacji.
Podczas likwidacji getta w sierpniu 1944 roku została wraz z nieliczną grupą Żydów przydzielona do jego sprzątania.
Pozostali w getcie do czasu wyzwolenia miasta przez Armię Radziecką w styczniu 1945 roku.
Wiedzieliśmy, że chcą nas rozstrzelać, więc ukryliśmy się w bunkrach i zakamarkach getta. Niemcy zajęci byli ratowaniem własnej skóry, więc nawet nas nie szukali. Biebowa już nie było w Łodzi, bo on na pewno kazałby nas odszukać i zabić. 19 stycznia 1945 roku, dzień wkroczenia Armii Czerwonej, był chyba najpiękniejszym dniem mojego życia. Nie myślałam, że huk bomb, moździerzy i katiuszy może być czymś tak wspaniałym. To było jak muzyka z symfonii Czajkowskiego.
Po zakończeniu wojny Salomea zdała maturę, a następnie ukończyła studia medyczne na Akademii Medycznej w Łodzi. Do roku 1956 pracowała w klinice internistycznej u profesora Wacława Grotta. W tym samym roku wyemigrowała do Izraela. Tam pracowała przez dwa lata w szpitalu w Hajfie i przez kolejnych osiem w Petach Tikwie. Została członkinią Klubu Wściekłych – grupy lekarzy z Łodzi. W 1966 roku wyjechała do Nowego Jorku na staż w Brooklyn-Caledonian Hospital, a następnie została dyrektorem oddziału anestezjologii. Polskę odwiedziła po raz pierwszy w 1989 roku. Wydała książkę w języku angielskim, w której opisała swoje wspomnienia związane z Holocaustem. Jej mężem został Mendel Kape (również ocalały), z tego związku urodził się syn.
Ona też miała zniknąć. Dokładnie 65 lat temu, wraz z matką i ojcem pod lufami niemieckich karabinów i z innymi Żydami mieli zacierać ślady zbrodni w getcie. Mieli także nie przeżyć, bo Niemcy kazali im już wykopać swoje groby. Był styczeń 1945 roku, nadciągała ofensywa Armii Czerwonej. Niemcy kazali wszystkim przyjść na apel.
SALOMEA: Najpierw cofnijmy się do dzieciństwa, do przedwojennej Łodzi. Moja mama przed wojną prowadziła własną praktykę położniczą. Kiedyś rodziło się w domu, a tylko w przypadku komplikacji jechało się do szpitala. Matka czasami znikała na dwa dni, jeśli poród się opóźniał. Ojciec pracował w spedycji towarów, przewoził z magazynu do fabryki wełnę egipską. Mieszkaliśmy w małym, dwupokojowym mieszkanku przy ulicy Brzezińskiej 30 na łódzkich Bałutach. Żyliśmy skromnie, ale dostatnio.
W szkole podstawowej odebraliśmy bardzo patriotyczne wychowanie. Strasznie płakałam, gdy dowiedziałam się o śmierci Józefa Piłsudskiego, razem z koleżanką napisałyśmy nawet wiersz – „Odę do Marszałka”. Latem 1939 roku zdałam do prywatnego Gimnazjum i Liceum Żeńskiego im. Konopnickiej, z czego byłam bardzo dumna. 1 września miałam iść do nowej szkoły, ale wybuchła wojna. Armia niemiecka, która wkroczyła do miasta 8 września, wyglądała na niezwyciężoną. Żołnierze paradowali w błyszczących mundurach i lśniących butach. Ulice uginały się pod nimi. Zdążyłam jeszcze dwa miesiące pouczyć się w moim wymarzonym gimnazjum. Po zajęciu miasta przez Wehrmacht młode Niemki stawiały na swoich pulpitach do pisania chorągiewki z hitlerowską swastyką. Ja wraz z dwiema innymi Polkami jednego dnia założyłyśmy czarne opaski na ramiona. Ktoś nam zwrócił uwagę, że to bardzo nierozsądne.
Już w październiku 1939 roku Niemcy zaczęli tworzyć getto dla Żydów. Urządzono je na terenie Bałut, Starego Miasta i Marysina – w sumie na czterech kilometrach kwadratowych stłoczono ponad 160 tysięcy osób. Przewodniczącym getta został Chaim Rumkowski – Żyd pochodzący z Rosji, dawny kupiec, bezpośrednio przed wojną kierownik żydowskiego sierocińca. Rumkowski już samym wyglądem i sposobem bycia przypominał patriarchalnego wodza. Miał wielką grzywę białych włosów, chodził z laską i poruszał się po getcie dorożką. Wygłaszał długie przemówienia w jidysz do „swoich” Żydów. Nie znosił sprzeciwu i bił ręką po twarzy.
Wierzył, że stworzył pierwsze od dwóch tysięcy lat państwo żydowskie. Mania wielkości sprawiła, że kazał wydać nawet znaczki ze swoją podobizną. To on przekształcił getto w obóz perfekcyjnie działający na rzecz niemieckiego przemysłu wojennego. Kto nie pracował, miał małe szanse na przeżycie – Rumkowski osobiście wpisywał go na listę deportowanych do obozu śmierci w Chełmnie, pierwszym, w którym gazowano ludzi.
Jabłka oglądaliśmy jak eksponaty
SALOMEA: Nasze mieszkanie znalazło się w środku getta. Jeden pokój nam zabrano i wprowadzono tam siedmioosobową rodzinę. Przez moment dokwaterowano nawet do naszego małego pokoju trzy osoby! Gdyby nie pozycja zawodowa mojej mamy, dawno wywieźliby nas do obozu. Jeszcze przed wkroczeniem Niemców przyszła do mamy jej siostra bliźniaczka, która w żydowskim szpitalu im. Szterlinga była siostrą przełożoną. Ciocia, która uciekała na Wschód, zaproponowała matce, żeby ta objęła jej posadę. Obie były tak podobne do siebie, że nikt się nie zorientował, kiedy mama przyszła na swój pierwszy dyżur. Kilka razy wpisywano nas na listę do wysiedlenia, bo ojciec przez długi czas pozostawał bez zajęcia, ale dyrektor szpitala zawsze skutecznie interweniował u Rumkowskiego. Oficjalnie nikt nie mówił, że wysiedlani jadą na śmierć, lecz matka widziała, jak Niemcy wyrzucali ze szpitalnych okien chore dzieci prosto na ciężarówki, nie miała więc złudzeń.
Dla mnie ucieczką od tej strasznej rzeczywistości było moje gimnazjum, które znajdowało się w getcie. To była jedyna szkoła w Łodzi, w której uczono w języku polskim! Polskie szkoły w tym czasie były zamknięte, a tu za drutami getta dwa roczniki zdały maturę po polsku! Rumkowski wpadał do szkoły i pytał groźnie, czy nie za dużo tego polskiego. Pani dyrektor Stella Rein, wybitna pedagog przedwojenna, dodała więc do programu nauczania kilka godzin hebrajskiego i jidysz. Niemcy nie mieli czasu, żeby cenzurować program nauczania. Na lekcjach niemieckiego czytaliśmy pisarzy zakazanych w III Rzeszy: Heinricha Heinego i Tomasza Manna. Pamiętam, jak na biologii uczyliśmy się o owocach – jabłko podawaliśmy sobie z rąk do rąk jak eksponat, bo w getcie ich nie było. W pewnym momencie eksponat zniknął. Ukradł go jeden z klasowych głodomorów.
Latem 1941 roku szkołę zamknięto, bo zakwaterowano tam 20 tys. Żydów z Austrii, Czech i Luksemburga, których przewieziono do getta.
Cudem przeżyłyśmy szperę
Getto łódzkie produkowało najwyższej jakości buty i uniformy. Wyrabiano tu nawet konfekcję dziecięcą dla maluchów z III Rzeszy. Hitler opędzał się od Himmlera, który chciał je zlikwidować najszybciej jak można. Ale w Berlinie dano zielone światło dla wymordowania nieproduktywnych jednostek z getta – tych, którzy nie pracują. Na początku września 1942 roku Niemcy zażądali wydania dzieci do lat 10, starców powyżej 65. roku życia i chorych. Odtąd nikt nie miał złudzeń, że wysiedlani jadą na śmierć. Rumkowski wygłosił swoją najsłynniejszą mowę, w której wezwał rodziców do wydania dzieci, by reszta mogła przeżyć. Po czym ogłosił zakaz wychodzenia na ulicę, a żydowska policja, a później niemiecka żandarmeria i gestapo wyciągały ludzi z domów. Z getta wywieziono od 16 do 20 tys. ludzi, których później zagazowano w obozie w Chełmnie nad Nerem. Te wydarzenia nazwano szperą (od allgemeine gehsperre – zakaz wychodzenia).
SALOMEA: Mama zabroniła nam zostawać w domu. Ukryła mnie w okopach na Marysinie. Zaprowadzała tam rano, a zabierała wieczorem – i tak przez kilka dni do końca szpery. Mimo że jako 16-latka nie podlegałam wysiedleniu, to mogli mnie zabrać. Straciłam wtedy najbliższą przyjaciółkę Stellę Szafir, która miała 14 lat. Stella pisała wspaniałe, choć bardzo pesymistyczne wiersze. Kiedy zabrali jej matkę i brata, sama poszła do transportu. Zdążyła się jeszcze ze mną pożegnać. Trafiła do obozu w Chełmnie, gdzie ją zamordowano. Wtedy straciłam wiarę w Boga, bo widziałam tych, którzy się modlili i ginęli w upokarzający sposób. W czasach getta często widziałam Go w snach: był okrutny i nieludzki, przypominał Niemców. Literatura była tym, co mi dawało siłę do życia. Wierzyłam szczerze w Mickiewicza, Słowackiego i Tuwima. Prawie codziennie recytowaliśmy na głos ich wiersze. To było nasze wyznanie wiary, które dodawało nam siły i godności.
Rok 1943 był względnie spokojny jak na getto łódzkie. Co prawda tysiące ludzi umierało z głodu, ale przynajmniej nie wywożono na śmierć do Chełmna. W 1944 roku wznowiono wywózki, a w lipcu, gdy Armia Czerwona stała już pod Warszawą, zdecydowano się wywieźć wszystkich Żydów do Oświęcimia, co uczyniono. Cywilny niemiecki zarządca getta Hans Biebow osobiście prosił mieszkańców, aby dobrowolnie szli do wagonów, zapewniając, że wszyscy jadą do fabryk w Rzeszy. Biebow od czasów szpery był jedynym władcą getta. Wysłał Rumkowskiego do oświęcimskiej fabryki śmierci wraz z innymi, a sam został w Łodzi wraz z grupą 800 Żydów. Mieli zbierać rzeczy pozostałe po mieszkańcach getta, które wysyłano później do Rzeszy.
Kazał żydowskim dziewczętom się rozbierać, ale nie dotykał
SALOMEA: Biebow osobiście dokonywał selekcji. Zobaczył mnie i moją mamę, i pokazał, że mamy dołączyć do grupy wysyłanych z getta. Ale chwilę po tym odwrócił głowę, a matka szarpnęła za rękę mnie i ojca, i kazała nam iść w przeciwnym kierunku. I tak znaleźliśmy się w grupie tych, którzy mogli w getcie zostać do końca. Spaliśmy w barakach, w dzień uprzątaliśmy getto. Było nam lepiej, bo mieliśmy kontakty z polskimi robotnikami, którzy szmuglowali żywność.
Biebow podczas likwidacji getta zabił kilka osób, w tym dr. Daniela Wajskopfa, który po niemiecku wykrzyczał mu twarz, że jego dni są policzone. Wpadał do naszego obozu i kazał żydowskim dziewczętom się rozbierać. Nie dotykał, tylko patrzył. Chodził często pijany, to był strzęp człowieka. W połowie stycznia mężczyznom kazano wykopać wielkie doły na cmentarzu żydowskim, które do dzisiaj można oglądać. Następnego dnia wszyscy mieli się stawić na apelu.
Wiedzieliśmy, że chcą nas rozstrzelać, więc ukryliśmy się w bunkrach i zakamarkach getta. Niemcy zajęci byli ratowaniem własnej skóry, więc nawet nas nie szukali. Biebowa już nie było w Łodzi, bo on na pewno kazałby nas odszukać i zabić. 19 stycznia 1945 roku, dzień wkroczenia Armii Czerwonej, był chyba najpiękniejszym dniem mojego życia. Nie myślałam, że huk bomb, moździerzy i katiuszy może być czymś tak wspaniałym. To było jak muzyka z symfonii Czajkowskiego.
Łódź po wyzwoleniu stała się centrum życia żydowskiego w Polsce. Zjechało tu z całego kraju 30-40 tys. ocalonych z Holokaustu. W Łodzi działały żydowskie partie polityczne, stowarzyszenia, chór i kabarety, odrodziło się życie religijne, choć ocalała tylko jedna mała synagoga, w której podczas okupacji urządzono skład soli. W 1949 roku powstał teatr żydowski prowadzony przez znaną przedwojenną aktorkę Idę Kamińską. Ocaleni często zatrudniani byli w administracji państwowej, o czym pisze między innymi uratowany z getta Jakub Poznański w swoim dzienniku, który po latach wydano w Polsce. Dla Polaków zaczęła się nowa okupacja, choć nie taka sroga jak niemiecka. Rosło napięcie pomiędzy Polakami a Żydami, dla których nadejście Sowietów było przecież wybawieniem.
„Biebow jest u nas! Mamy Biebowa!”
SALOMEA: Nie odczuwałam po wojnie tego antysemityzmu na własnej skórze. Może dlatego, że nie zadawałam się z antysemitami? Moja mama znowu odbierała porody i ludzie ją kochali. „Nasza żydowska położna” – mówili o niej. Zdałam maturę i dostałam się na Akademię Medyczną. Byłam na pierwszym roku, kiedy dowiedziałam się, że złapano Biebowa i przywieziono do Łodzi. Raz przyszłam na jego proces. Usłyszałam, jak mówi: „Jestem niewinny”. Nie wiedziałam, że po egzekucji jego ciało miało trafić na potrzeby studentów medycyny. Tego dnia mieliśmy mieć pierwsze zajęcia z anatomii. Koleżanka zawołała mnie: „Biebow jest u nas! Mamy Biebowa!”. Patrzyłam na martwego mordercę z getta leżącego na stole operacyjnym, kiedy ktoś podał mi skalpel. Ale nie miałam siły mścić się na martwym ciele. Po chwili odłożyłam skalpel i wyszłam z sali.
W ogóle po wojnie o getcie nie chcieliśmy rozmawiać. Chciało nam się naprawdę żyć. W 1950 roku poznałam Mendla Kapelusza, Żyda z Łodzi, który po ucieczce na Wschód w 1939 roku wstąpił do sowieckiej armii i przeszedł z nią cały szlak bojowy aż do Berlina. A w 1945 roku rzucono go jeszcze na Daleki Wschód na wojnę z Japonią. Bardzo mi imponował swoim męstwem. Chodziliśmy razem na wieczorki taneczne, do kabaretu Juliana Sztatlera – popularnego śpiewaka, który przeżył getto, i do teatru. Teatr żydowski był niezły dzięki Kamińskiej, ale kiedy ona, 50-letnia wówczas kobieta, grała młode amantki, Mendel zakrywał ręką oczy z przerażenia.
"Był jednym z tych, którzy katowali mojego ojca"
Początkowo wierzyłam komunistom, bo Armii Czerwonej zawdzięczałam życie. Mendel, który widział te wszystkie potworności Rosji Sowieckiej, tłumaczył mi, że komunizm to zło. Wyjechaliśmy w 1956 roku, kiedy pojawiła się sposobność emigracji do Izraela. W tym kraju można było przeżyć całe życie, mówiąc po polsku. Pracowałam dwa lata w szpitalach w Hajfie i osiem lat w Petach Tikwie. Wielkim zaszczytem było przyjęcie mnie do Klubu Wściekłych – grupy lekarzy z Łodzi, którzy raz w tygodniu umawiali się w kawiarni w Hajfie z bajecznym widokiem na Morze Śródziemne. To był taki polski salon, gdzie wypadało błysnąć inteligencją i humorem.
Z Izraelem łączy się także jedno ważne wydarzenie: tu urodził się nasz jedyny syn. W końcu zaproponowano mi staż w Brooklyn-Caledonian Hospital w Nowym Jorku, gdzie zostałam dyrektorem oddziału anestezjologii. I znowu wyemigrowaliśmy, tym razem już na stałe. W 1968 roku dołączyła do nas moi rodzice i ciocia, bo po marcu w Łodzi atmosfera wokół Żydów stała się nie do zniesienia.
Przez te wszystkie lata starałam się nie myśleć o getcie, choć nie było to łatwe. Na mój dyżur do szpitala trafił Niemiec, który wyglądał znajomo. Przyznał się, że służył w getcie w niemieckiej policji kryminalnej. Był jednym z tych, którzy katowali mojego ojca, bo myśleli, że przechowuje jakieś kosztowności. Nie miałam siły go usypiać, zrobiła to za mnie inna lekarka.
Do Niemców po wojnie miałam takie uprzedzenie, że nie mogłam nawet słuchać ich języka. Musiałam coś z tą nienawiścią zrobić i zapisałam się na lekcje niemieckiego. Przypomniałam sobie wspaniałą niemczyznę pani Rubinstein, nauczycielki z liceum w getcie, i znowu był to dla mnie język Heinego i Goethego, a nie nazistów.
Do Polski przyjechałam w roku 1989, kiedy padał komunizm. Mendel był bardzo szczęśliwy, że dożył tej chwili. Zmarł siedem lat później. Ostatni raz byłam w Polsce w 2004 roku, kiedy dzięki zaangażowaniu prezydenta Kropiwnickiego miasto urządziło uroczyste obchody 60-lecia likwidacji getta. Byłam szczęśliwa, że Łódź odzyskała pamięć o swoich Żydach.
Sama muszę jeszcze opisać tych pięknych ludzi, których już nie ma. Dręczy mnie ciągle, czy mogłam pomóc Oleńce Rowińskiej, dziewczynie, która przeżyła okupację po aryjskiej stronie i nigdy nie mogła wyjść z depresji. W dzień, w którym popełniła samobójstwo, dzwoniła do mnie, a ja nie miałam czasu z nią rozmawiać. Jej mąż uspokajał mnie później, że jej nic i nikt już nie mógł pomóc. Muszę się dowiedzieć, co się stało z chłopcem, którego poród moja matka odbierała w listopadzie 1944 roku.
Jego rodzice ukrywali się przed Niemcami, więc wielkim aktem odwagi ze strony mojej mamy było to, że w ogóle poszła do kryjówki tych ludzi. Ten poród w ruinach getta można porównać do narodzenia Chrystusa. To dziecko ma dzisiaj 65 lat. Czy dobrze wykorzystało swoje życie? Te pytanie nie dają mi spokoju. Chciałabym porozmawiać jeszcze z synem Biebowa, bo pamiętam go jako dziecko, z którym nasz oprawca przychodził do getta. Jeszcze raz chciałabym zobaczyć moje rodzinne miasto. I uwierzyć, że nigdzie na świecie historia getta łódzkiego już się nie powtórzy.