Pasztet ze śliwkami węgierkami opakowanie 500g
Termin przydatności do spożycia 13.05.2022
Historyczną krainą pasztetu, a w zasadzie pâté, jest średniowieczna Francja. Pierwsze wzmianki o sztuce przyrządzania pasztetów pojawiają się w wersetach spisanych przez XIV-wiecznego poetę normandzkiego Grace de la Bigne. Wspomniana przez niego receptura składała się z trzech dużych kuropatw, sześciu przepiórek i dwunastu skowronków. Pochodzące z XV wieku włoskie pisma autorstwa Bartolomeo Sacchi zdradzają z kolei kilka nietuzinkowych metod przyprawiania, bazujących na dodatkach, takich jak papryka, cynamon i goździki. Popularność pochodzących z Francji pasztetów w Polsce zaczęła rosnąć w wieku XVI, kiedy na najzamożniejszych dworach zatrudniano mistrzów przyrządzania pasztetów. Z czasem, w epoce nowożytnej, na przełomie XVII i XVIII wieku, nazywać ich zaczęto pasztetnikami. Wtedy też przygotowanie idealnego pasztetu traktowane było jako swego rodzaju sztuka, a nie każdy kucharz zdolny był stworzyć prawdziwe arcydzieło, dlatego też pasztetnicy cieszyli się dużym uznaniem wśród przedstawicieli najbogatszej klasy społecznej. Elementem podkreślenia elitarnego charakteru pasztetów były zarówno wysokie wynagrodzenia samych mistrzów kulinarnych, ale także bogaty sposób zdobienia ich wyrobów, który do dziś bywa spotykany chociażby w kuchni rosyjskiej. To, co dawniej było wyjątkowe w pasztetach, pozostało aktualne i dziś, zwiększyła się jedynie jego popularność i powszechność. Dziś również ogromny wpływ na smak pasztetu ma jakość komponentów, mięsa oraz wątróbki. Za oryginalność niektórych wersji smakowych odpowiadają z kolei różnego typu dodatki – pomidory czy zielony pieprz.
Ze 102g mięsa wytwarzamy 100g pasztetu.
Skład: mięso wieprzowe, tłuszcz wieprzowy, śliwka suszona 8%, wątróbka drobiowa, susz jajeczny /jajka suszone/, bułka tarta /gluten/, cebula, pieprz, gałka muszkatołowa, imbir, ziele angielskie, liść laurowy, cukier, czosnek, serwatka /laktoza/, aromaty / soja, seler, gorczyca/ sól peklująca, konserwant /azotyn sodu/
Produkt pakujemy próżniowo lub w atmosferze gazu ochronnego.
Za młodego lubiłem odwiedzać stryjecznego wuja, który słynął w swojej wsi z tworzenia najlepszych wędlin. Pamiętam, że bito świniaki, jałówkę, czasem barana, króle i drób. Dwa razy do roku, tak, żeby wieś miała mięso na świąteczne stoły. Stryjenka robiła skrzypiącym piórem zapisy w grubym zielonym zeszycie, zbierała zamówienia z całej wsi i przysiółków na te wujowe wyroby. Na drewnianym poddaszu suszyły się przewiązane sznurkiem barwne bukiety ziół, którymi pachniało z daleka. Wydawało mi się to czarodziejstwem, jak stryjostwo ważyli ugniecione w kamiennym moździerzu zioła i przyprawy, których nazw nie byłem w stanie spamiętać i jak mieszali je ze świeżym lub suszonym mięsem. Pamiętam zapach starej wędzarni, szczapy bukowego drzewna, gałęzie jałowca, bryłki szarej soli i czarne ziarna ostrego pieprzu. A potem dorosłem. Trochę podróżowałem po świecie, z każdej podróży, z każdego zakątka kontynentu przywoziłem nie pamiątki dla turystów, ale kolorowe przyprawy i regionalne przepisy na mięsne przetwory, szukając wszędzie smaków dawnego dzieciństwa. Pracuję w masarni, najlepszej w naszej okolicy. Otworzyłem ją z zamiłowania do dobrego jedzenia. Pewnego razu postanowiłem wyjść poza to, co komercyjne, popularne, dla każdego dostępne. Otworzyłem wyjątkowy dział produkcyjny; nową linię, ale po staremu. To nawet nie produkcja, ta kojarzy się fabrycznie, przemysłowo. To prawdziwa manufaktura. Nieduża, wyroby przygotowuję w niej osobiście. Tak właśnie powstała Stara Wędliniarnia, w której praktykuję szlachetne rzemiosło przodków. Masarstwo jest moim zawodem, ale też pasją, czymś, co wypełnia dużą przestrzeń mojego życia i serca. W sklepach inaczej niż kiedy byłem mały, półki pełne mięs i wyrobów wędliniarskich, ale jak trzeba coś wybrać, ciężko, bo wszystko takie same; niby powinno być smaczne, a nie jest. Niby powinno być zdrowe, a świeci w lodówce. A mnie tęskno było do - przerywanego tylko rykiem krów na pastwisku, brzęczeniem owadów, szczekaniem psów - spokoju małej wsi z południowo-wschodniej Polski, do zapachów i smaków rodzinnego domu, do mięsnych, sytych uczt u stryjostwa. I choć krewni od dawna nie żyją, a z ich domu i przydomowej wędzarni ni kamień nie został, spróbowałem odtworzyć rodzinne receptury. W ocalałych listach, pisanych przez stryjenkę do kuzynki spod Lwowa znalazłem opisy ziół i parę przepisów wykaligrafowanych pięknym przedwojennym pismem. Na ich bazie miesiącami próbowałem odtwarzać zapamiętane smaki. I wspomnienia zaczęły ożywać. Wkrótce okazało się, że amatorów dawnych smaków jest więcej. Wtedy powstała Stara Wędliniarnia. Podróżując po Polsce i po Europie zacząłem rozmawiać z ludźmi, z ludźmi z małych wiosek, ludźmi starymi, ludźmi niekupującymi wędlin w masarniach, a robiącymi je samodzielnie. Zbierałem przepisy, rodzinne receptury przekazywane z pokolenia na pokolenia. Wciąż to robię. I kiedy masarnia pustoszeje, koledzy pracownicy wracają do domów, ja - trochę samotnik, na pewno oryginał - oddaję się swojej pasji. Włączam muzykę z dźwiękami natury i w harmonii z naturą wyrabiam swoje wędliny. Wędliny takie jak kiedyś powstają z mięs o wiadomym pochodzeniu, z małych wiejskich gospodarstw, gdzie zwierząt nie karmi się sztuczną paszą, nie dotucza mieszankami, nie trzyma w ciasnych boksach, gdzie, nim trafią na stoły, żyją tak, jak żyły w dobrych czasach sprzed masowej produkcji żywności. Przygotowuję świeże zdrowe mięso bez chemii, dodaję maturalne przyprawy i zioła z podkarpackich oraz podlaskich łąk i lasów, podkładam do wędzarni aromatyczne drewno. Mielę, wyważam proporcje, odmierzam składniki, przyprawiam, piekę, smażę, gotuję, wędzę... A potem owoce mojej pasji, trud moich rąk, tchnienie mego serca... trafiają na Wasze stoły. Częstujcie się! Na zdrowie!