Piękna porcelanowa grafika na porcelanie- okrągła porcelanowa tacka z pogrubionym rantem jak medalion z myśliwskim tematem. Bardzo ładna porcelana ze znakomitej fabryki Lichte.
Ogary jak żywe namalowane przez słynnego malarza scen myśliwskich i dworskich Johanna Eliasa Ridingera.
Średnica 20,5 cm – specjalna dziurka do zamontowania sznureczka do zawieszenia paterki.
Stan super- chociaż ktoś coś kroił i jak się wpatrzymy to zauważymy małą kreseczkę na emalii. Niewidoczną dla oka… Ogary jak żywe… poszły w las… to znaczy w Allegro : ) Ciekawe, kto je upoluje.
Podobno zanim zbudowaliśmy naszą wspaniałą cywilizację- zajmowaliśmy się polowaniami i zbieractwem… Ja jako zbieracz porcelanowy kontynuuję to drugie z elementami myślistwa. Myszkowanie po targowisku ze starociami przypomina polowanie i wiąże się z emocjami jakie przeżywają zapewne myśliwi na polowaniu. Kto nie polował, nie wie co traci… Przy czym nasze polowanie jest bezkrwawe i mogą je uprawiać damy.
Ale… szczególnie teraz w czasie pandemii – jak na prawdziwym polowaniu – musimy uważać, żeby przypadkiem nie upolował nas wirus- który jest jak rozjuszony szarżujący dzik- wyskakujący spod maseczki pod wielkim zakatarzonym nosem, albo z siwej szczeciny nieogolonego osobnika, który całkiem nie nosi maseczki. Bo pandemia jego nie dotyczy…
Polowanie było rozrywką nie tylko arystokracji… jak polował chłop to polowanie nazywano kłusownictwem- przy czym na tego ostatniego polował też leśniczy…
Ponieważ osobiście miałem bliskie spotkanie z wielkim dzikiem – na szczęście jechałem wielkim samochodem- i to on przypłacił je życiem- (poza tym moja żona potrafi przyrządzić karkówkę z dzika w taki sposób, że jest to najlepsze mięso na świecie) - dlatego jestem wśród tych, którzy uważają myślistwo za potrzebne i wspaniałe hobby. Z wielkimi tradycjami w Polsce.
Dzisiaj mamy trochę ciekawej porcelany dla myśliwych. Kiedy myśliwy widzi dzika, albo jelenia, albo cietrzew nawet na obrazku- coś go tam wewnętrznie rusza- jak mnie na widok sygnatury szabelek miśnieńskich albo Sorau.
A ponieważ nasz król August II Mocny, którego alchemik odkrył tajemnicę produkcji porcelany był także zapalonym myśliwym – to tematy myśliwskie pojawiły się na porcelanie razem z kwiatami, portretami flirtujących dam i wzorem cebulowym. W Miśni na mocy jego dekretu z 23 stycznia 1710 założono Królewsko-Polską i Elektorsko-Saską Manufakturę Porcelany, będącą pierwszą manufakturą porcelany w Europie. Słynny serwis łabędzi- też w pewnym sensie był myśliwski- ponieważ w Niemczech poluje się na te piękne ptaki do dzisiaj.
Porcelana z elementami polowań malowana była przez znanych grafików i rysowników-już w XVIII wieku – a swój rozkwit przeżyła pod koniec XIX wieku, kiedy nauczono się przenosić stare rysunki i drzeworyty miedzioryty akwaforty na porcelanę przy pomocy sitodruku. Najlepiej nadawały się do tego emalie na bazie tlenków żelaza – powstawały dekoracje podobne do modnych w tym okresie zdjęć fotograficznych w sepii. I właśnie ta technika króluje w tematach myśliwskich. Było to dużo tańsze i łatwiejsze technicznie od znacznie trwalszej ale znacznie bardziej skomplikowanej techniki Echt kobalt- podszkliwnej dekoracji malowanej kobaltem z gwarancją twardości porcelany i niezmywalności wzoru.
Najsłynniejszym niemieckim artystą, którego prace o tematyce myśliwskiej trafiły na porcelanę jest
Johann Elias Ridinger (ur. 16 lutego 1698 r. w Ulm, zm. 10 kwietnia 1767 r. w Augsburgu) malarz, grafik i rysownik, znany zwłaszcza z wielu serii miedziorytów przedstawiających obrazy z życia zwierząt oraz sceny łowieckie i jeździeckie.
Naukę malarstwa rozpoczął w wieku 14 lat u malarza Christopha Rescha w Ulm, a następnie studiował rysunek w Teutsche Academie założonej przez Joachima von Sandrarta. Około 1716 r. przeniósł się do Augsburga, gdzie w atelier Johanna Falcha uczył się rysunku zwierząt, zwłaszcza koni. Na zaproszenie hrabiego Wolfa von Metternicha kolejne trzy lata spędził w Regensburgu, doskonaląc się w rysowaniu koni dzięki obserwacjom w tamtejszej szkole jeździeckiej. Po powrocie do Augsburga podjął studia z zakresu miedziorytu i akwaforty u Georga P. Rugendasa w tamtejszej Stadtakademie.
W 1723 r. otworzył w Augsburgu wydawnictwo, w którym rozpoczął wydawać rysowane, a następnie rytowane przez siebie dzieła. Z czasem pracę w nim podjęli również jego synowie Martin Elias (1730-1781) oraz Johann Jacob (1736-1784) – obaj również byli grafikami i rytownikami. W 1759 r., w uznaniu działalności artystycznej i wydawniczej, J. E. Ridinger został powołany na rektora augsburskiej Stadtakademie. Po jego śmierci działalność wydawniczą kontynuowali jego synowie. Później wydawnictwo zmieniło nazwę na Martin Engelbrechtschen Kunsthandlung.
Główną część prac artysty stanowią dzieła o tematyce łowieckiej, jeździeckiej i przedstawienia dzikich zwierząt. Ridinger, jako baczny obserwator, posiadł umiejętność ukazywania zwierząt w charakterystycznym dla nich ruchu. Sytuował je zwykle na tle krajobrazu, przedstawionego w nieco dekoracyjny, ornamentalny sposób, właściwy dla stylistyki rokokowej.
Łącznie J. E. Ridinger stworzył ok. 1600 prac, które cieszyły się uznaniem długo po śmierci artysty. Jego twórczość spopularyzowało wydanie w 1817 r. albumu Galerie Ridingerscher Tier- und Jagdstücke. Liczne wznowienia rycin artysty wychodziły jeszcze przez cały XIX wiek, a pochodzące z nich motywy były także wykorzystywane w zdobieniu porcelany, ceramiki i tapet. W 1856 r. Georg August Wilhelm Thienemann opublikował “Leben und Wirken des unvergleichlichen Thiermalers und Kupferstechers Johann Elias Ridinger” (Leipzig, Weigel, 1856) – obszerne omówienie życia i twórczości Ridingera z katalogiem jego dzieł.
Dzieła Ridingera znajdują się w wielu różnych muzeach świata, oprócz kolekcji niemieckich m.in. w amerykańskim National Museum of Wildlife Art w Jackson, Wyoming, w British Museum w Londynie, w Fitzwilliam Museum w Cambridge, w słowackim Muzeum Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego w Zwoleniu (kolekcja w Sv. Antonie). W Polsce szereg grafik Ridingera znajduje się w zbiorach Biblioteki Narodowej. Na rynku aukcyjnym pochodzące z epoki odbitki jego rycin są dość rzadkie. A porcelana jest : ) - tylko kupować.
Myśliwy bierze do ręki filiżankę i zaczyna... widzicie tego pędzącego dzika???
I płynie historia... lepszego prezentu dla myśliwego nie ma:) i dla nas, którzy słuchamy z zapartym tchem tych opowieści.
- Wilhelm Liebmann (1924 - 1840)
- - Gebrüder Heubach (1840 - 1904)
- - Gebr. Heubach AG (1904 - 1938)
- - Otto Friedrich Fürst von Ysenburg und Büdingen (1938 - 1945)
- - VEB Porzellanfabrik Lichte (1948 - 1954)
- - VEB Porzellanwerk Lichte (1954 - 1972)
- - VEB Zierporzellanwerke Lichte und Piesau (1972 - 76)
- - VEB Vereinigte Zierporzellanwerke Lichte (1976 - 1990)
- - Fürst zuYsenburg und Büdingen (1990 - 1993)
- - Lichte Porzellan GmbH (1994 - )
- Notatka historyczna
- W 1822 roku, w Lichte koło Rennsteig Johann Heinrich Leder założył fabrykę, którą w spadku otrzymali jego kuzyni - William i Henry Liebmann.
William odkupił w 1830 roku udziały brata i został jej samodzielnym właścicielem.
Bracia Christoph i Philip Heubach nabyli w 1840 roku fabrykę od Wilhelma Liebmanna i założyli firmę Gebrüder Heubach. Do połowy wieku produkowali porcelanę stołową, a w roku 1876 rozpoczęli produkcję wyrobów ozdobnych.
Na Wystawie Światowej w Paryżu w 1900 roku otrzymali srebrny medal.
W 1938 roku firmę przejął Otto Friedrich Fürst zu Ysenburg und Büdingen, ale już siedem lat później, w wyniku zmian powojennych, fabryka podlegała wywłaszczeniu, a od 1948 roku została upaństwowiona jako VEB Porzellanfabrik Lichte.
Od tej pory produkowała przede wszystkim na rynek wewnętrzny i krajów wschodnioeuropejskich. Nawet w gospodarce planowej wyroby z Lichte uważane były za artykuły luksusowe.
Od 1991 roku fabryka wróciła w ręce dawnych właścicieli i od 1994 roku funkcjonuje pod nazwą Lichte Porzellan GmbH.
I słynny cytat z "Popiołów" Żeromskiego
Ogary poszły w las.
Echo ich grania słabło coraz bardziej, aż wreszcie utonęło w milczeniu leśnym. Zdawało się chwilami, że nikły dwugłos jeszcze brzmi w boru, nie wiedzieć gdzie, to jakby od strony Samsonowskich lasów, od Klonowej, od Bukowej, od Strawczanej, to znowu jakby od Jeleniowskiej Góry... Gdy powiew wiatru nacichał, wynurzała się cisza bezdenna i nieobjęta na podobieństwo błękitu nieba spomiędzy obłoków i wówczas nie słychać było nic a nic.
Naokół stały jodły ze spłaszczonymi szczytami jakoby wieże strzeliste, nie wyprowadzone do samego krzyża. Ich pnie sinawe jaśniały w mroku. Mchy stare zwisały z olbrzymich gałęzi. Wrósłszy między głazy, w niezmierną ławicę skalisk aż do gruntowej posady serdecznym korzeniem, wszczepiając pazury pobocznych skrętów w każdy zuchelek ziemi i wysysając każdą kroplę wilgoci, wielkie jedle chwiały królewskie swe szczyty w przeciągu niejednego już wieku pomiędzy mgłami Łysicy. Tu i owdzie stała samotnica, której gałęzie uschły i sterczały jak szczeble obcięte toporem. Sam tylko jej wierzchołek jasnozielony, z szyszkami w górę wzniesionymi, niby gniazdo bocianie, bujał nad przestworem: Gałęzie świerków, na których leżała ciężka pościel śniegowa, zwieszone ku ziemi powyginały się w pałąk. Te wyciągnięte zewsząd, z bliska i z daleka, kosmate łapy w białych oponach, wyłożone jak gdyby perłową macicą, zdawały się czaić i czyhać. Radosna zieloność najmłodszych, końcowych igieł jaśniała niby wysunięte pazury. Co chwila, ulegając własnemu ciężarowi, czułe na każde westchnienie wiatru, sypały się puchy śniegowych owałów i ginęły w podścielisku na ziemi tak bez śladu jak krople deszczu w toni jeziora. Ze szczytów zlatywał pyłek ledwie dostrzegalny, tak lekki, że stał długo w powietrzu migocąc swymi kryształy, nim spłynął ku ziemi.
Około południa łagodna odwilż poczęła rozgrzewać śniegi. Wskroś bladoniebieskiego przestworu płynęły białe obłoki, przeniknięte od blasku słońca. Na najwyższych, krzyżowych spławach świerków stopniały lód zamieniał się na olbrzymie krople, które w ciemnej zieleni igieł świeciły jak wielkie diamenty. Tam i sam długi sopel, zwisając ze zdrewniałego mchu, z kory popękanej i chropawej, miotał snopy zimnych iskier. Niżej, pod śniadym cieniem gałęzi był dawniejszy, ranny chłód. Niektóre młode rsioki, w sobie czerwonobrunatne, a żółtawe u szczytu, zgięte pod nadmiernym ciężarem śniegu, trzymały wysokie głowy u samej ziemi nie mogąc oderwać od niej przymarzłych gałęzi. Gdzie indziej sterczały wykroty pniów wysiepanych z ziemi przez srogie świętokrzyskie wichry, tworząc pod zaspami strachem zionące pieczary.
Rafał, plecami oparty o pień grubego buka, stał bez ruchu i nasłuchiwał.