W PRZYPADKU WYBORU WYSYŁKI LISTEM EKONOMICZNYM /PRZESYŁKA NIEREJESTROWANA/
CAŁA ODPOWIEDZIALNOŚĆ W PRZYPADKU JEJ NIEDOSTARCZENIA SPADA NA KUPUJĄCEGO
I SPRZEDAJĄCY NIE PRZYJMUJE ŻADNYCH REKLAMACJI ZWIĄZANYCH Z TĄ SPRAWĄ.
SŁOWO WSTĘPNE.
<BR> <BR><BR>
W nowem wydaniu, w starannej literackiej redakcji, ukazuje się dzieło, które w piśmiennictwie naszem ma swoją odrębną rubrykę i którego pojawienie się stanowiło datę w dziejach nowelli polskiej.
' Starsi czytelnicy nie zapomnieli zapewne tego wzruszenia, jakie w społeczeństwie wywołały „Szkice" syberyjskie Adama Szymańskiego, gdy ukazały się pod schyłek ósmego lat dziesiątką. XIX stulecia. Była to epoka „Try-logji" i „Lalki", żywe jeszcze jaśnienie Asnyka, rozkwitała Konopnicka, nie przebrzmiały tony Ujejskiego, żyła w sercach Orzeszkowa, a lfult dla herkulesowej pracy Kraszewskiego potężniał w manifestacyjnym akcie jego jubileuszu: dorobek literatury przedstawiał się bogato, a czas ówczesny szczelnie usadzony lasem talentów i arcydzieł. Przedrzeć się przez gąszcz tych dębów i róż nie należało do zadań łatwych. Uczuciowość zbiorowa miała w czem wybierać i nauczyła się wiele wymagać od każdej nowej książki. A jednak te skromne opowiadania nieznanego wówczas autora, wypuszczone w świat pod nazwą „Szkiców", uczyniły się naraz ukochaną książką pokolenia. Kto jej wówczas nie znał? Kto nie rozczytywał się w niej z nastrojem modlitewnym? Kto nie mówił o niej, często
*.o izą rozrzewnienia!
„Szkice" Adama Szymańskiego stały się własnością
serc polskich.
TT
IV
V
1.
Co w „Szkicach" syberyjskich przykuwało wrażliwość czytelnika? Co go wiązało z niemi we wspólną całość emocjalną?
Niewątpliwie te wszystkie wartości duchowe, które postaram się w dalszym rozwoju swej myśli ukazać i wysunąć: uderzała zapewne owa głęboka skiba moralna, swoiste Szymańskiemu myślicielstwo sumienia, na którem wyrasta czar jego opowiadań.
Nie ono jednak stało się pewno tem najbezpośredniej-szem ogniwem, splatającem dzieło z wrażliwością czytelnika. Nie był to bowiem czas, któryby w Polsce sprzyjał rozrostowi uczuć ogólno-ludzkich. Instynkt samozachowawczy niewolnego społeczeństwa dobierał entuzjazmowi zbiorowemu tematy przedewszystkiem narodowe i na nich kazał nam kształtować nawet wyobrażenia o pięknie. Patrjotyzm w sztuce był polskim sposobem zachowania gatunku. Tego też patrjotyzmu szukały odruchowo wymagania estetyczne ówczesne, patrjotyzmu bezpośredniego, lub wtórnego, przejawiającego się* w tezie politycznej, socjalnej, etnograficznej, t. j. w tych wszystkich pobocznych krawędziach, które do ekstazy romantycznej przynitowała epoka pozytywizmu warszawskiego. To nastawienie duchowe społeczeństwa wychwyciło w „Szkicach" natychmiast strunę patrjotyczną, dźwięczącą w nich niewątpliwie i dzisiaj, ale rosnącą w tych utworach, jako kwiat nie-zasiany, żyjący obok zboża „Szkiców", jako poniewolny wytwór gleby. Tym dźwiękiem była Syberja, nabrzmiały bólem pokoleń obraz czyśćca narodowego.
Syberja! Znana Polakom już od konfederacji barskiej, po utracie państwowości wrosła ona w rdzeń naszego bytu, jakby coś nieodłącznego, tragicznie koniecznego w całokształcie polskiej niewoli. W sumie udręczeń politycznych, ona to przeraźliwością swego oddalenia, dan-
tejskością klimatu, okrucieństwem losu, na jaki skazywała wygnańców — Syberja streszczała w sobie całą niemoc narodu ujarzmionego i wszystko męczeństwo społeczeństwa, co nie chce się z ujarzmieniem pogodzić. Obraz Sybiru żył w każdej jednostce i sam ten wyraz: Sybir mroził uczucie polskie. Gdy wyraz ten padał, milkli słuchacze i w serca rodzin wpełzała wizja kosmicznego potworu, rozciągniętego na tysiące mil lodów i śniegów, w których próchnieją niepowrotne kości męczenników. Nad splotem bolesnej rzeczywistości polskiej obraz Sybiru unosił się, jak zamrożona kopuła potwornych niebios, gdzie Mściwość i Śmierć zamiast Boga zamieszkały.
„Szkice" syberyjskie Szymańskiego ukazały się w dwadzieścia kilka lat po powstaniu r. 1863, kiedy apokalip-tyczność Sybiru nabrała w Polsce wyjątkowo żywego w swej męczeńskości wyrazu. Wszystko, co jeszcze w siłach narodu było żarliwego, „buntownego przemocy", co się prężyło do czynu z orężem, — znalazło się na tym oceanie lodowego zatracenia. Tysiące rodów powiązały się bólem z podziemiami Nerczyńska, z odludziami jakuc-kich pustek, z bezpowrotem tamtego świata, ujętego w brzegi złowieszczych nurtów Leny i Angary, w niesa-mowitość tundr i tajg, w rozpaczliwość katorgi. Szły stamtąd do Polski listy, modlitwy i beznadzieja. Groza życia zesłańczego stała się jakby filją Polski, nikło geograficzne oddalenie, Syberja przestała być czemś odległeni, rozpościerała się wprost za psychiczną tkanką serca polskiego i cały jej potworny ogrom mieścił się w zakącie między Prosną, Wisłą i Bugiem. Zamrażające wyrazy, jak te właśnie: tundra, tajga, katorga, jurta, posielenie, bro-diaga, — cały ten słownik, wyciśnięty z łez i umęczeń, wszedł już wówczas w skład mowy polskiej, jakby jej rodowita przynależność. Całość uczucia polskiego nasycał już Sybir. Nie było tylko w literaturze dzieła, któreby tym uczuciom dało wyraz plastyczny, któreby psychiczną substancję
VI
VII
ujęło w krystalizację. Istniała coprawda mistyczna wizja Anhellego, ale ta właśnie przez swą pozamaterjalną zwiewność nie różniła się niczem od niezartykułowanych wyobrażeń o Sybirze, jakie osiadały po sercach Polaków, nie było jeszcze Sieroszewskiego: „Szkice* Szymańskiego pierwsze w piśmiennictwie rzuciły na uczuciowe przędziwo konkretny deseń barwy i rysunku. Dzieło Szymańskiego otworzyło wrota, poprzez które ujrzano po raz pierwszy, jak naprawdę, nie w snach, lecz w rzeczywistości, wygląda ten kraj, stojący na pograniczu między życiem a śmiercią; ujrzano kilkaset tysięcy mil kwadratowych śniegu i lodu, a na tej zauważonej powierzchni kilkadziesiąt istnień umęczonych, kilkadziesiąt figur, stanowiących świat „Szkiców", garstkę ludzi, co starczą za ludzkość, jeśli cierpienie jest miarą ludzkości.
Językiem prostym, umyślnie niewyszukanym, dalekim od poezji i patosu, opowiedziały te szkice dzieje serc, rzuconych w ciemności syberyjskiego tartaru, w królestwo lodowego Plutona.
Nietylko jednak przyrodzona talentowi Szymańskiego prostota zapanowała nad powstańczą smugą wygnańców. Dołączył się do niej dojmujący akord niedomówienia. „Szkice" swoje tworzył Szymański w okresie niezwykłego okrucieństwa cenzury rosyjskiej. Nie wolno było wówczas pisarzowi polskiemu użyć wyrazu: „ojczyzna". Nikt z piszących nie marzył o tem, by z pod pióra wymknąć mu się mogło słowo: „powstanie", „powstaniec", „rok 1863". Tajemnemi znakami skojarzeń słownych i katakumbowemi dźwiękami pojęć porozumiewała się literatura polska ze swoim czytelnikiem. Krępowało to niewątpliwie autorów. Czy jednak odejmowało wagę i powagę hermetycznym znakom tej wiedzy tajemnej, w jaką niewola i cenzura przemieniły piśmiennictwo polskie? Zdaje mi się, że wręcz przeciwnie. Między pisarzem a inteligencją czytelnika stawała jakaś pieczęć umowy sakralnej, a w pieczęci tej
każda zgłoska dźwięczała tysiącem brzmień porozumienia patrjotycznego. Przypomnijmy sobie z „Lalki" opowiadanie Rzeckiego o zebraniu konspiracyjnem z r. 1861, na którem mówca zapytuje, kto z uczestników decyduje się wstąpić do szeregów przyszłego powstania, a jeden tylko Wokulski odpowiada: „ja!". Prus nie mógł tej sceny przedstawić wprost, nie mógł rzucić słowa: „powstanie", zamiast więc wyraźnego powiedzenia wkłada w usta mówcy owo niezapomniane zapytanie: kto z was decyduje się skoczyć z Nowego Zjazdu (z wysokości czterech pięter) na bruk? A Wokulski odpowiada wśród głuchej ciszy: „ja!". I stało się, że przez użycie tej przymusowej metafory o Nowym Zjeździe i o zabójczej determinacji Wokulskiego rzecz wzbogaciła się jakiemś nieoczekiwanem spotężnieniem artystycznem, nabrała w siebie na zawsze mocy przejmującego obrazu i obrazowości. Taką samą tajnię porozumienia mieć też będą wszystkie fragmenty „Szkiców", w których Szymański mówi o powstaniu r. 1863. Gdy p. Jacenty Siekierka opowiada o swoim sukcesie w marszu poprzez lasy, między Bugiem a Narwią rozciągnione, autor ani jednem słowem nie zdradza, że był to marsz powstańczy, a jednak czytelnikowi ówczesnemu sam dźwięk tego wyrazu: „las", ustawiony między słowami: „rozkaz", „gromada", „mapa", „komenda" — wystarczył, by wiedzieć, że ten obecny zesłaniec syberyjski, p. Jacenty Siekierka, dowodził oddziałem powstańczym i by z tego powodu na postać Siekierki spłynęła jakaś pozłota glorji... W milczeniu słowa twórczego odbywała się rozmowa dusz ówczesnego społeczeństwa, a zakaz używania pewnych nazw nadawał iin charakter mitologicznego wywyższenia. Zakazane wyrazy stawały się rodzajem bóstw, których imienia wymówić nie wolno, na znak ich świętości.
Milczenie to obrzędowe w „Szkicach" Szymańskiego miało pozatem swoje własne, odrębne znaczenie i uzasadnienie. Wypływało ono artystycznie, choć bezwiednie dla
VIII
autora, z ducha tych przestrzeni syberyjskich, na których los porozrzucał tęsknoty zesłańców. Już w pierwszym naszym odruchu wyobrażenia o tych tysiącach mil za-marzłych tkwi wizja jakiegoś nieobjętego milczenia-W bezmiarach pustki zamiera zdolność mówienia; człowiek samotny odwyka od używania głosu. A gdy się zejdzie z drugim wygnańcem — strzeże się czujnie, by nie wymawiać nadaremnie słów najdroższych: ojczyzna, rodzina, kąt ojczysty, kraj macierzysty — bo słowa te niepotrzebnie ranią. Rozmowa toczy się o wszystkiem, oprócz tego, co najserdeczniej obchodzi. Rozmowa taka jest głośnem milczeniem. Później znowu pozostaje sam — i słyszy tylko głos swój wewnętrzny. W głuchości odbywa się rozmowa z samym sobą. Taką też syberyjską mową milczenia opowiadają nam „Szkice" o dziejach powstańczych Macieja Mazura, Pana Antoniego, Jacentego
Siekierki i innych.
Ale równocześnie znamy inne znowu zjawisko, dostrzegane w ciszy pustek. Oto słuch nasz takiej nabiera wrażliwości, że usłyszy najdelikatniejszy szmer, najcichszy szept. Ucho dochodzi do jeleniej subtelności zmysłu, dosłyszy, jak na niewidzialną odległość niebaczna noga ludzka nadeptała zeschłą grudkę liści brzozowych, w ciszy gór zimowej wędrownik słyszy pełnię akustyczną drobin śniegowych, spadających z wyżyny. Szmer staje mu się muzyką. Narracyjny czar skrótów cenzuralnych w „Szkicach" Szymańskiego wywołuje w nas podobne wrażenie. Przywykły do syberyjskiego rezonansu pustki, autor odzywa się do nas przedziwnie stonowaaą dyskrecją efektów, a my znowu, wciągnięci w tonację jego wymownego milczenia, — w poszczególnych sylabach, zaniesionych w księgę z lodowej ciszy odludzia, odnajdujemy całą symfonję emocyj narodowych. Uczymy się wsłuchiwać w zamrożone drobiny krwi, staczające się z wyżyny serca w niewidzialne przepaście tęsknoty, wsłuchujemy
IX
się w krzyczący nacisk, jakim stopa rzeczywistości na-deptuje grudę wspomnień wygnańczych. W pustce lodów, w bezmiarze osamotnienia te nikłe szmery wołają do nas nieukojonem poczuciem zgrozy.
Wśród wszystkich charakterów powstańczych, jakie nam ukazują „Szkice", przewodzi niewątpliwie Maciej Mazur. Już w strukturze fizycznej tego chłopa, w postaci mocarnej, w żylastych ruchach olbrzymiego ciała jest coś sugestywnego. Głębsze atoli jeszcze wrażenie wywołuje psychika wielkoluda. Tam, w jego wnętrzu, odbywa się nieustanny proces przypływów i odpływów udręczenia. Niema takiej chwili, w którejby ten chłop rozstawał się w myśli ze swą rodziną, niema takiej minuty, w którejby poprzez tysiące mil oddalenia nie patrzył w źrenice ukochanych dziecisk, żony; niema takiego dnia, w którymby choć raz, przez okamgnienie, nie uczuwał w swych dłoniach dotyku pługa, zostawionego na zagonie, tam hen na niepowrotnem Podlasiu — a jednak ani jednem westchnieniem nie zaskarży się Bogu i ludziom na swój los. Z tą samą pańszczyźnianą cichością, z jaką przed powstaniem spełniał na wsi swoją dworską powinność, — tu na Syberji odrabia nędzne zajęcie, dające mu kęs twardego chleba. Nie zamiotał nim żaden bunt, nie naszła nań rozpacz. Po odłożeniu ostatniej karty „Szkiców", on to, Maciej Mazur zostaje nam, w szeregu typów powstańczych, jako postać najbardziej wyrazista i najgodniejsza. W bo-leściwym przelewie cierpień syberyjskich jego spokojne oczy świecą nam iskrą otuchy.
II.
Byłoby omyłką jednak sądzić, że „Szkice" Szymańskiego mają na myśli przedewszystkiem dramat powstańczy Polski.
X
Autor tej książki, aczkolwiek zesłany na Sybir za działania patrjotyczne, w „Szkicach" swoich daje w pierwszym rzędzie owoc przemyśleń ogólno-ludzkich. Kto znał osobiście Adama Szymańskiego, kto umiał wpatrzeć się w jego duszę, ten nie mógł nie wynieść wrażenia, że najczulej nastrojoną struną tej duszy, to ewangeliczność, linja chrystjanicznego na świat spojrzenia. Oczywiście nie były mu obce te wszystkie uczucia i namiętności narodowe, które targały jego ojczyzną, nie żył poza splotem -zagadnień socjalnych i politycznych, ale najbezpośred-niejszy ton jego jestestwa oddychał swobodnie dopiero w tych warunkach poznania, w których, poza tumultem przemijających skłębień doczesności, widzi się duszę ludzką postawioną oko w oko z Bogiem.
Cichy, łagodny, odziany w dobrotliwy uśmiech, rozświetlający surowe raczej rysy jego twarzy, rozgrzewał się wówczas, gdy mówić mógł o człowieku jako chrześcijanin. W człowieku też kochał on każdą iskierkę człowieczeństwa, chociażby ją przyduszał najgrubszy nalot przywar i błędów. Z wytrwałą skrzętnością odrzucał te zwierzchnie warstwy zła i doszukiwał się w sercach boskiego pierwiastku. On z tych, którzy konkretnie widzą przyszły stan Królestwa Bożego na ziemi — i ile sił było w tem wątłem, zbiedzonem syberyjskiemi przejściami ciele, tyle ich targał ze siebie, by pracą swoją przyśpieszać przyjście tego Królestwa.
Polityczny stan Polski, niewola tego globu zakątka, który ukochał najgoręcej i poza którymby żyć nie chciał, uciemiężenie ojczyzny rozumiał nietylko bólem patrjo-tycznym, ale i żalem nad niedoskonałością ludzkości. Rozbiory i wszystko, co z nich powstało, widział jako przejaw tego barbarzyństwa, tej powierzchownej tylko przynależności do nauki Chrystusowej, które cechuje świat t. zw. oświecony. Apostołować więc bez przerwy! — to hasło stanowiło treść duszy Szymańskiego. Apostołował
XI
też umiejętnością wyrzeczenia się w życiu własnem wszelkich dostatków, uciech, wszystkiego tego, na co stoiczna mądrość patrzy jak na zachciankę niemowląt; apostołował uśmiechem, kochającym każdego z bliźnich; apostołował przedziwnem nieraz słowem wsłuchania się we wnętrze ludzkie, smętkiem serdecznym nad tem, co w świecie się dzieje, niezłomną wiarą w lepsze jutro. Stęsknioną ciekawością rozczytywał się w książkach i czasopismach, doszukując się w nich wieści o najwątlejszych choćby przejawach czyjejś szlachetności, podniosłości, chrystusowego poblasku w poczynaniach ludzkich". Rozumiał, że w nowoczesnym rozpędzie świata niema już mowy o postępie moralnym bez należytego rozpowszechnienia wiedzy. Rozumiał zwłaszcza, czem może być szkoła, — uprawa charakteru dziecka, instrument, co tę czystą uczuciowość kraje w skiby, idące w nieuchwytną dal ideału. Problemat szkolnictwa i problemat dziecka stał się dlań wybraną dziedziną wysiłku. Z dumą i z rozjaśnieniem szczęścia stwierdzał nieraz fakt, że polską książeczkę Promyka uznano na międzynarodowym konkursie za najlepszy elementarz świata... Walcząc z zatruwającą go chorobą, ostatnie lata życia poświęcił redagowaniu i wydawnictwu dzieł o reformie szkolnej. Czem było dziecko w całokształcie jego chrześcijańskiego idealizmu, świadczy kilkadziesiąt wierszy, poświęconych duszy dziecięcej w „Szkicach":
„Jeżeli kto z was, szanowni czytelnicy, wychowywał się w mieście, w którem oprócz szkoły znajdowało się i więzienie, ten prawdopodobnie pamięta choć jedną taką chwilę z lat dziecięcych, gdy wezwany ogólnym krzykiem dziatwy, bawiącej się na podwórzu: „kajdaniarze, kajdaniarze idą!" porzucał zabawę i nasłuchawszy chwilkę, aby się przekonać, czy go nie zwodzą, gdy złowił ostrym słuchem dziecięcym zimne dźwięki ogniw żelaznych, pośpiesznie wybiegał za bramę popatrzeć na rzadkie widowisko.
¦
XII
Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z małych ludzi samowolnie naigrawał się nad niedolą człowieczą; owszem, do dziś żywo tkwią w mej pamięci gwałtowne przeobrażenia twarzy dziecięcych, do dziś widzę, jak wesoło błyszczące w śmiejących się oczach źrenice rozszerzały się gwałtownie, przygotowane do wesołego okrzyku usta zastygały rozwarte, z piersi, mających zadzwonić srebrnym śmiechem młodego wesela, wyrywały się głębokie westchnienia i ruchliwe twarze, jak gdyby obumierając odrazu, odbijały jak zwierciadła ową gwałtowną zmianę uczuć, w niezakrzepłych jeszcze sercach zachodzącą.
Z małych twarzy, świecących szczerą radością, biła złowieszczą łuną człowiecza niedola: rozlewał się strach bezwiedny, wychylało zawsze trwożliwe współczucie"...
Tak więc w duszy dziecięcej widział Szymański najprawdziwszy obraz człowieka, nie skażony jeszcze złemi namiętnościami, nie pokaleczony konsekwencjami walki o byt, nie pokrwawiony tym nieubłaganym syste-matem życia, który nas pcha w kolisko przestępstwa i wykroczeń. Jasne spojrzenie i niewinność czynów, serce kryniczne dzieci — to było najprawdziwsze, najbardziej bliz'nie społeczeństwo Szymańskiego.
Zesłańczy pobyt na Syberji mógł tylko spotęgować przyrodzone, ewangeliczne strony uczuciowości Szymańskiego. Znalazł się on tutaj w społeczeństwie jednostek, z których każda pozostawiła za sobą swój dodatek do człowieczeństwa: stan socjalny, tradycje, stanowisko, znaczenie, majątek; nawet wykształcenie, jakiem rozporządzała, mało tu znaczyło w stosunkach, przekreślających potrzebą erudycji. Na tym oceanie pustki każda jurta posieleńcza jest jakby wyspą Robinsona. Trzeba była przystąpić do budowania życia od nowa, ze swoich przy-
XIII
rodzonych zdolności. W walce o byt materjalny wygrywała przemyślność we współżyciu z towarzyszami niewoli, nie rozum i nie dawne znaczenie, nie przywileje losu i nawet nie zalety charakteru, lecz nagi dźwięk duchowy, ten nieuchwytny dźwięk psychiczny, z którym albo bez którego człowiek się rodzi, by być lubianym. Równość absolutna, równość nicości prawnych i obywatelskich, wyeliminowanie wszelkich różnic. Więc każdy tu przemawiał do Szymańskiego niczem innem, jak tylko właśnie tem człowieczeństwem, którego chrystjanizm autora „Szkiców" poszukiwał tak namiętnie.
1 Warto śledzić, jak ten stan rzeczy odbił się na treści i obrazach jego syberyjskich opowiadań. Chcemy czuć i rozumieć, że warstwa powstańców to arystokracja duchowa katorgi, ale w sposobie traktowania tematów nie uwidoczniła się nawet ta drobna różnica, jakaby mogła dzielić tę warstwę górną od „demokracji" zesłańców, od przestępców, pokutujących za czyny słusznie karane. Każdy z bohaterów „Szkiców" jest tylko człowiekiem; do pa-trjoty czy do przestępcy zbliża się autor z jednakowym samarytanizmem, jak lekarz do łoża chorego, jak kapłan do spowiedzi umierającego. Grzechów i żałości bezwinnej wysłuchuje niemal z jednakową cierpliwością współczucia, nie wierzy bowiem, by grzech nie był też bólem, o ile rozpamiętywa go serce nie doszczętnie zezwierzęcone. Nie wkraczają „Szkice" w świat Rosjan i tubylców, zatrzymują się na społeczeństwie Polaków, przykutych do lodów syberyjskich, — ale w tem społeczeństwie znajdziemy wszystkich: bohaterów walki o niepodległość i zwyczajnych zbrodniarzy, zabójców i dzieciobójczynię. Każde z nich cierpi, więc jest obywatelem w myśl tej najstarszej z konstytucyj, którą oktrojował dla całego świata krzyż Golgoty...
XIV
XV
III.
Tu pora rzucić zestawienie „Szkiców' z „Martwym domem" Dostojewskiego.
Notatki z „Martwego domu" powstały z tegoż samego tworzywa, co i książka Szymańskiego. Ta sama Syberia i ten sam świat zesłańców do katorgi, zarówno przestępców politycznych, jak i zwykłych zbrodniarzy. Dostojewskij, zesłany tutaj za udział w tajnym związku rewolucyjnym, jak Szymański za udział w tajnym związku narodowym, nie porusza również w „Martwym domu" struny politycznej; tak samo, jak Szymańskiego, zajmuje go teza psychologiczna. Co więcej: tutaj to właśnie, na Sybirze, Dostojewskij przeistoczył się w pisarza sumień, czyli stał się w zasadzie typem odczuwania, podobnym do tkanek duchowych Szymańskiego. A jednak — jakaż olbrzymia różnica!
Mówiąc: różnica, mam na myśli nie wymiary talentów, lecz odmienność usposobień. Rosjanin, człowiek północy, Dostojewskij głosi w „Martwym domu" postulat sumienia przykładami zła i nikczemnienia. Bohaterowie jego, to naogół ludzie, w których mało ludzkiego dopatrzyć się można. To są jednostki bezpowrotnie upadłe. Żyją rozpędem wad i skamienieniem występków. W duszne kazamaty więzienia zanieśli swarliwość, oszustwo, zbó-jectwo, mroczność instynktów i zatwardziałość serc. Nawet na swej wyspie pokuty nie pozbawiają się tego wszystkiego, co ich do zbrodni doprowadziło. Nienawidzą siebie, nienawidzą ludzi i nie chcą poprawy. Tego w swoich typach doszukał się przyszły twórca „Zbrodni i kary".
Jakże innym jest świat Szymańskiego! Ludzie jego „Szkiców" cierpią, męczą się, ale byli i są ludźmi. Prości duchem, czy już postawieni na wyższym szczeblu intelek=A tualnym, przybici i znękani, czy jeszcze mocujący sięJ z losem przestępcy, czy li tylko męczennicy — wszyscy
oni zwróceni są twarzą ku słońcu. Nad duszami ich unosi się nie bizantyjska mroczność, lecz ta jasność, którą rasom zachodnim dała cywilizacja, ze źródeł latyńskich płynąca i nadzieja, jakiej najbardziej nawet upośledzonemu nie skąpią dogmaty wiary rzymskiej. Szymański na pewno nie mniej od Dostojewskiego widział upadków, może nawet zwyrodnienia, ale nie w nich szuka tematu. Jego mechanizm twórczy wówczas dopiero zaczyna działać, gdy się zetknie z czemś szlachetniejszem, z czemś mó-wiącem o nieśmiertelności pierwiastków Jasnoboga, w serce człowiecze zaklętych. To, co dla pisarza rosyjskiego jest normą, to dla Szymańskiego jest wyjątkiem, chociażby ten wyjątek był stale i powszechnie działającym przykładem. Dostojewskij dostrzega w swoich postaciach te właściwości, po których dusze jego rozpoznają się w piekle, — Szymański ze wzruszeniem przygarnia te cechy i błyski, które kiedyś, choćby po pokutnym czyśćcu, zaprowadzą
dusze do nieba.
Ławą więc w „Szkicach" idą przedewszystkiem te najpierwotniejsze przejawy szlachetności, jakiemi są tęsknoty za ziemią ojczystą. Od napół biologicznej nostalgji, aż po świadomy ból utraconej ojczyzny — znajdziemy tu wszystko, podane w przejmującej sile wyrazu. Pierwszy już akord, jaki przed trzydziestu z górą laty uderzył w serce czytelników „Szkiców", ów „Srul z Lubartowa", mówi nam o tych przeżyciach tęsknoty. Jakby umyślnie na introdukcję wybrany nie Polak, lecz Żyd, a z pośród wszystkich możliwych typów semickich ten właśnie ciemny ortodoks, nie znający innej ojczyzny poza abstrakcyjnym Syjonem, a przytem fizycznie niemal odrażający, brudny i cuchnący, zapewne przestępca, a przed swojem przestępstwem w Lubartowie o niczem nie wiedzący, jak, tylko o tem, gdzie na czem zarobić, choćby oszukać: więc zespół cech, z których wszystkie niemal działają na nas odpychająco. A jednak i ten Srul jest
XVI
XVII
człowiekiem! — woła miłosierdzie Szymańskiego i pokazuje nam jego człowieczeństwo w tej właśnie tęsknocie za Lubartowem. Na całej przestrzeni nowelli nie natrafimy ani na jedno słowo efektu stylistycznego: wszystko, co autor pisze od siebie, twarde jest niemal, a wszystko, co mówi Srul, dalekie też literackiego liryzmu, ale właśnie ta nieporadność zdań, wynurzających się z jego zakopconego mózgu, wysiłek żmudny uczucia, przebijającego się przez twardą skorupę trudności językowych, ten dręczący trud afektu, szukający sobie odpowiedniego w mowie dźwięku — przydają opowiadaniu niewypowiedzianego czaru prawdy i rzewności. Któż- z nas zapomni kiedy treści owych najprostszych zwrotów rozmowy, jak ten naprzykład:
— Kiedy pan wyjechał z Warszawy?
— Podług ruskiego kalendarza w końcu kwietnia.
— A czy wtedy zimno tam było, czy ciepło?
— Ciepło zupełnie, jechałem z początku w letniem ubraniu.
— Nu! patrz pan ? A tu mróz.
— Cóż to, zapomniałeś, czy co, przecież w kwietniu pola już u nas zasiane, wszystkie drzewa zielone!
— Zielone?! — radość błysła w oczach Srula.
Dopóki żył na swobodzie w Lubartowie, nie obchodziła go natura, nie obchodziło go zapewne nic, co nie było jego interesem. Pod naciskiem nieszczęścia z duszy Żyda zaczyna się wydobywać nieznana mu przedtem bezinteresowność. Jego, Żydka, handlarza, przestępcę radością obejmuje myśl, że w Lubartowie jest zielono, że wokół na polach pięknie i wesoło. Dostojewskiego Srul z Torżka czy z Nieżyna przekląłby w tem miejscu zieleń i wiosnę, przekląłby Torżek i Nieżyn, znienawidziłby ludzi, którzy mogą tę wiosnę i piękno natury oglądać. Szymańskiego Srul z Lubartowa rozpromienił się szczęściem i cieszy się za wszystkich Żydków, którzy, siedząc
wśród tej radosnej zieleni, nie wiedzą może, w jakim Edenie żyją, nie przeczuwają, jaką chazukę Pan Bóg sercom ich nadał.
A potem fragment następny:
— Nu, niech mi pan powie, czy jest u nas teraz... tylko, ot widzisz pan, nie wiem już, jak się nazywa, już po polsku zapomniałem, — tłumaczył się zawstydzony, jak gdyby umiał kiedy — to jest białe takie, jak groch, tylko nie groch, koło domów w ogrodach latem, na takich wielgich kijach?
— Fasola?
— A! to właśnie! Fasola, fasola — powtórzył sobie kilkakrotnie, jak gdyby chciał wrazić sobie to słowo na zawsze.
Oto jest jeden z takich uchwytów duszy, które padają naraz, jak ujrzany znienacka z poza szarych wąwozów widok słonecznego zakątka. To jedna z najbardziej nieoczekiwanych, a dziwnie prawdziwych możliwości. Do-stojewskij położyłby tutaj akcent rozpaczy, wtłoczyłby nas w ponurą ciemnię tej udręki, która do takich możliwości doprowadza: pisarz polski wyłuskuje z tych możliwości jak najintensywniejszą słoneczność, przygważdża moment radości, każe Srulowi na zawsze wrazić w pamięć tę radosną sumę zgłosek prostego słowa, by mu świeciła w jego niedoli.
A potem, po „Srulu z Lubartowa", rozsnują się te tęsknoty za ziemią polską — we wszystkich niemal następnych nowellach. Będą one niejako tłem, z którego wyrastają dalsze postrzeżenia autorskie. Przejawią się one tęsknotą bądź w smutku, bądź w rozpaczy, w szukaniu zapomnienia, w niesamowitych wesołościach, w hu-laszczem zaczarowywaniu wygnania, w westchnieniach
i. marzeniach.
Łatwo zauważyć, że ta dominanta uczuć wciska się niejako sama w „Szkice". Nie może jej nie być, skoro
XVIII
tu na Sybirze, na wygnaniu, działać musiała nieodzownie nieodwołalnie i nieodpornie, jak działa klimat kraju, jego położenie geograficzne, pejzaż. To natomiast, czego szuka Szymański, do czego dokopuje się w głębokich wierceniach psychoznawczych, co wydobywa z ludzi, jako owoc swego zwycięstwa twórczego, — to będzie coś znacznie ważniejszego i coś dla autora o wiele cenniejszego. Tą osobistą jego zdobyczą jest doszukanie się w cierpieniu uszlachetniających dźwigni moralnych.
I znowu przychodzą na myśl podobieństwa i różnice
z Dostojewskim.
Nie da się zaprzeczyć, że na tych to samych bez, miarach syberyjskich, w katordze, w martwem zamknięciu przed światem, Dostojewskij, eks - rewolucjonista, doszedł do zrozumienia cierpienia, jako waloru pozytywnego w dziedzinie moralności. Przeświadczeniu temu dał wyraz dobitny w „Zbrodni i karze", zapowiedział, jaką będzie dla Raskolnikowa ulgą cierpienie katorgi po spełnionej zbrodni morderstwa. Ale rzecz to dla Dostojewskiego znamienna, że pozytyw swojej tezy ukazuje czytelnikowi dopiero w epilogu; zanim dojdzie do tego luźnego dodatku, przez całe dzieło zajmuje się nie tematem ekspiacji, lecz wyczerpującą analizą zbrodniczości. Wbrew naczelnej idei, ona to, psychologja zbrodni, nie kara absorbuje jego władze twórcze. Mesjanizm cierpienia stanowi natomiast rdzeń tematów Szymańskiego. Zbrodnia czy przestępstwo w nowellach jego to nic więcej, jak tylko niezbędny szczegół ekspozycji. Możnaby je z teksty usunąć, a nie wzruszyłaby się zasadnicza linja utworu. Pod tym względem nic bardziej nie charakteryzuje usposobienia Szymańskiego, jak ta monumentalna opowieść o sumieniu ludzkiem: „Hanusia".
Hanusia jest dzieciobójczynią. Ale sam akt zbrodni w dziejach jej grzechu wymyka się niejako z pod uwagi czytelnika. Opis tego momentu trwa tak krótko,
i
XIX
jak krótko i pomimo jej woli trwał w przeżyciach Hanusi. Zamordowała nieprzytomna ze strachu, przerażona, że ojciec jej może usłyszeć pisk niemowlęcia i dowie się o jej występnej miłości, którą przed nim zataiła. Wszystko, co było przed tą chwilą w nowelli, to nie zbrodnia i nawet nie grzech chyba, — tylko przecudna psychologja młodości; wszystko, co po tej chwili, całą korona utworu, to już dzieje pokuty, kary niemal dobrowolnej, bo wystarczyłoby jej powiedzieć przed sądem, w jakich okolicznościach, pod jakim przymusem nieodpornym i w jakim stanie nieprzytomności spełniła swój czyn — a, kto wie, czy sądby jej nie uniewinnił. Ale Hanusia jest szczepem z ogrójca Szymańskiego; w sumieniu jej rozgorzała żądza pokuty. Więc sama oskarża się przed sądem. „Ot temi rękami podłemi udusiłam". I nad to ani słowa. Gdyby Szymański był nowelistą tylko, majstrem literackim i nic więcej, to niewątpliwie na tym momencie kończyłby się utwór Ale spowiednik dusz, Szymański umie z dalszego życia skazanej wysnuć jeszcze głębiej zarzynającą się brózdę moralną. Bo oto w drodze do katorgi wdaje się Hanusia w transakcję, praktykowaną nieraz w dziejach etapów syberyjskich: inna kobieta za odpowiednie wynagrodzenie godzi się wejść w jej więzienne losy i odsiedzieć za nią lata ciężkich robót. Hanusia zgadza się. Podstawia za siebie przepłacone indywiduum, a sama uratuje się ucieczką. Wiemy, czem się skończyło. Oto towarzysze ucieczki, zbóje zawodowi rabują ją z resztek zasobów, a potem sprzedają ją do domu publicznego. Dziewczyna stacza się na dno udręki życiowej. W chwili, kiedy ją poznajemy w utworze, całą tę przeszłość ma już poza sobą... Dziś, za pośrednictwem autora czyni spowiedź z całości przejść swoich. I tu, w czasie tego wyznania pokutnego, przychodzi moment, który nie może .nie wstrząsnąć uczuciem, umiejącem przejąć się wysokością moralności ludzkiej: Hanusia wyznaje, że wszystkie
Szkice.
III
\
te upodlenia i wszystkie dopusty losu, jakie ją po próbie uniknięcia kryminału spotkały, to nic innego, jak tylko najsłuszniejsza odpłata boska za zbrodnię ucieczki przed cierpieniem, jakiej się chciała dopuścić przez podstawienie innego człowieka zamiast siebie do katorgi. Nie wolno unikać zasłużonej kary, bo kara, bo męczeństwo, to jedyna.Łaska, jakiej zbrodniarz może jeszcze od życia oczekiwać.
Sceptycznej umysłowości takie posunięcie uczuć może się wydać sztuczną kombinacją egzaltacji, ale kto czyta nowellę Szymańskiego, kogo owionie hipnoza prostoty, z jaką Hanusia wyznaje i z jaką głosi imperatyw kary, ten nie może nie powziąć przekonania, że autor wysnuł swoje opowiadanie nie z głowy, jako logiczną konstrukcję, lecz, że ten klejnot psychologiczny przyniosła mu najwierniejsza rzeczywistość, że zasłyszał całą opowieść z najprawdziwszej spowiedzi ludzkiej. Z treści utworu wieje taka prawda, takie bezpośrednie dotknięcie rozbo-lałego istnienia, taka głęboka szczerość, że to biedne stworzenie, ten sponiewierany nieszczęściami łachman losu, Hanusia — wyrasta do wysokości monumentalnej. Na postumencie zaskrzepłych w kamień łez stoi pokutnica, za cały skarb życia mająca 'swoją włosiennicę i tę włosiennicę tuli do siebie z nie wiedzącą o sobie ekstazą.
<BR> <BR><BR>
TREŚĆ.
<BR> <BR><BR>
Str
Słowo wstępne Adama Grzymały Siedleckiego.......... III
Srul z Lubartowa.........•........... |
Pan Jędrzej Krawczykowski.................. \$
Maciej Mazur.................... 31
Stolarz Kowalski......*................._ 7j
Przewoźnik................... . 95
Hanusia.................... jgo,
Dwie modlitwy..................... 269
Pan Antoni.................... 299
Uroczysta wigilja.................... # 329
Łzy.................•............ 343
WIELKOŚĆ 21,5X14,5CM,TWARDA INTROLIGATORSKA OPRAWA ,LICZY XXV+352 STRONY.
STAN:OKŁADKA DB/DB-,STRONY SĄ POŻÓŁKŁE,POZA TYM STAN W ŚRODKU DB.
KOSZT WYSYŁKI WYNOSI 11 ZŁ /CENNIK POCZTY POLSKIEJ/ - PŁATNE PRZELEWEM /PRZESYŁKA POLECONA PRIORYTETOWA + KOPERTA BĄBELKOWA/.KOSZT PRZESYŁKI ZAGRANICZNEJ ZGODNY Z CENNIKIEM POCZTY POLSKIEJ.
WYDAWNICTWO GEBETHNER I WOLFF 1927.
INFORMACJE DOTYCZĄCE REALIZACJI AUKCJI,DOŁĄCZONE SĄ DO POWIADOMIENIA O WYGRANIU AUKCJI.
PRZED ZŁOŻENIEM OFERTY KUPNA PROSZĘ ZAPOZNAĆ SIĘ Z WARUNKAMI SPRZEDAŻY.
NIE ODWOŁUJĘ OFERT KUPNA!!!
ZOBACZ INNE MOJE AUKCJE